niedziela, 14 stycznia 2018

Bieżąca dokumentacja. I drobne spostrzeżenie.



Moim skromnym zdaniem na miano genialnego pisarza nie zasługuje literat, który pozyskuje za swoją twórczość nagrody i jest wysławiany przez krytyków. Geniuszem jest dla mnie taki autor, którego dzieła wciągają czytelnika w akcję i który sprawia, że chce się poznać jak najwięcej z jego twórczości. Przykład: King. I drugi anglojęzyczny mistrz, którego parę powieści ostatnio mi się przypomniało: Alistair MacLean. Wśród nich znalazła się też "Siła strachu" (oryginalnie: "Fear Is the Key".) Jakoś dziwnie mnie uderzyło miejsce akcji- zachodnie wybrzeże Florydy, niedaleko w sumie od wyspy Key West tudzież obecne niemal ciągle w tle głębiny Zatoki Meksykańskiej. Przy czym sylwetka narratora, Johna Montague Talbota, przypomina bardzo bohatera "Mrocznej Wieży". Świetny strzelec, specjalista od natchnionej improwizacji, obarczony bolesną przeszłością. I jego syn, trzyletnie dziecko, które rozstało się ze światem w wyjątkowo nieprzyjemny sposób. Sposób, jakiego używała w "Ręce mistrza" Kinga niejaka Perse do zaciągania załogi na swój statek. Co prawda w czasie akcji "Siły strachu" spoczywała w ceramicznym pojemniku po stołowej whisky, ale gdy doszło do sceny składania zeznań przez sprawców tragedii Talbota, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że poczynaniami Vylanda i Royale'a niekoniecznie musiała kierować żądza zysku. To mogła być trochę inna siła... uosobiona i nawet przez sen niebezpieczna dla całego otoczenia, jak przekonał się o tym kolejny nieszczęśliwy ojciec, Edgar Freemantle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz