wtorek, 21 maja 2013

Mądrość eryzjańska własnego chowu.

Okulary stworzone dla korygowania cudzej wady wzroku nie spowodują, że TY będziesz widzieć przez nie ostrzej niż bez nich.
Obojętne czy optykiem był Karol Marks, Mojżesz, zbiór twórców niespójnej mieszanki pojęć, znanej pod nazwą "chrześcijaństwa", Adolf Hitler, mądra Ayn Rand, bezkompromisowy Mistrz Therion, znany wśród ludzi jako Aleister Crowley, czy też nawet schizofrenik pod tytułem Gurdżijew.
Swoje okulary możesz stworzyć tylko TY.

niedziela, 19 maja 2013

Bieżąca dokumentacja.

"Niepewny świt" znów trochę bliżej ostatecznego finału (2 ujęcia); poniżej- wersja druga po kolejnym tygodniu obróbki.


czwartek, 16 maja 2013

Lovecraftiana catalana.

W podręczniku podstawowym do gry fabularnej "Zew Cthulhu" znajduje się ciekawe zestawienie językowe, dokonane w duchu pseudologii fantastycznej. Mianowicie autorzy tropią ślady obecności Wielkiego C. w różnych językach świata. I wychodzi na to, że w języku hebrajskim ten Przedwieczny występuje jako "chadhel", w sumeryjskim bodajże- "khatu alu'u", chińskim- "kui tai lao hai", zaś w sanskrycie- "katala" czyli, jeśli wierzyć twórcom tej księgi, "potwór morski".
Zbiór opowiadań Lovecrafta w tłumaczeniu Płazy został ozdobiony ilustracjami autorstwa Johna Coultharta (hm, zanagramowane "H(e)art o' Cult"- "serce kultu"?). Gdy tylko spojrzałem na sportretowaną przez tego Artystę część miasta R'lyeh, doszedłem do wniosku, że już gdzieś widziałem coś zbliżonego. Ilustracja do "W górach szaleństwa", przedstawiająca tamtejsze budynki, dopełniła miary. Takich strzelistych, wyoblonych, wieżowatych a jednocześnie kojarzących się z morską fauną kształtów nie powstydziłby się Antoni Gaudi i Cornet. Więcej. Budowle Dawnych Istot dziwnie przypominają na tej ilustracji szkice do projektu, którego A. G. ostatecznie nie zrealizował- a miał to być gigantyczny, nawet jak na dzisiejsze czasy, hotelowy wieżowiec w Nowym Jorku. I śmiem twierdzić, że byłaby to zdecydowanie mroczna wieża.
Katalonia. Ja wiem, że ponoć wzięła się ta nazwa od germańskiego plemienia Gotów, że pierwotnie brzmiała jakoby "Gotalonia", ale...
...ale rdzeń spółgłoskowy "k-t-l" zdaje się sugerować coś innego i dziwnie się kojarzy z sanskryckim mianem Wielkiego Cthulhu.
A Casa Batlló w Barcelonie wygląda bardziej na olbrzymie, obce Ziemi, gadzie stworzenie, aniżeli na zwykły dom>;-)

wtorek, 14 maja 2013

Lovecraftiana- ciąg dalszy.

Jeden z tłumaczy dzieł Shakespeare'a pozostawił w swoim przekładzie "Hamleta" nietknięte translatorsko słowa "miching malecho", których duński książę użył w rozmowie z Ofelią tuż przed początkiem demaskatorskiego przedstawienia teatralnego. Za ten czyn niegodny inny tłumacz wytoczył przeciwko nieszczęsnemu Maciejowi Słomczyńskiemu całą baterię dział z murów Elsynoru.
Lovecraft nie Shakespeare. Fakt. Ale przykro się robi, gdy w pamiętniku Curwena ("Przypadek Charlesa Dextera Warda") czyta się o "Shendsoy i Humhum" jako o towarach, które ten zacny kupiec i śmiały uczony dostarczał lokalnym przedsiębiorcom. Płaza przełożył to jako "cwelichy" i "perkale"- dość pośledniej jakości tkaniny o niewygórowanej cenie. Sprawa nie wymaga komentarza.
Gdy w zakończeniu "Szczurów w murach" ostatni z rodu De La Poer popada w szaleństwo, wygłasza monolog, który Marek Wydmuch nazwał bełkotliwym. I takim mi się wydał rzeczywiście ów tekst, gdy przełożył go ten "pathetic translator", o którym wzmiankowałem wczoraj. Całość wyłożona współczesną, literacką polszczyzną, tylko na końcu kilka nieprzełożonych zdań po gaelicku. W przekładzie Płazy następuje w tym monologu zabieg na miarę Żeromskiego i jego "kamery językowej" użytej w "Wietrze od morza". Chodzi mi o rozdział, dotyczący rzezi w Gdańsku, dokonanej przez rycerzy Zakonu Krzyżackiego: autor "Popiołów", przedstawiając jarmark gdański, używa rozmaitych odmian gwar ludowych w zależności od tego, jakich handlarzy z jakich okolic ziem polskojęzycznych opisuje. Kaszubi- dialekt kaszubski. Mazurzy- mazurska gwara. Et caetera.
Monolog De La Poera w przekładzie Płazy ukazuje zaś swego rodzaju regresję językową: oto na początek padają zdania w polszczyźnie współczesnej, następnie pojawia się mowa mniej więcej XVI-wieczna i dopiero na końcu gaelicki, z podanym w przypisie przekładem tudzież źródłem tego celtyckiego cytatu (bo jest to cytat, dokonany przez Lovecrafta). Wspaniały zabieg, obrazujący pogrążanie się w szaleństwie. Może tylko za krótki, no ale przecież "Szczury w murach" to opowiadanie, a nie sążniste dzieło w rodzaju "Lśnienia".
Wspomniałem wczoraj o Wilburze Whateleyu?
Próbka monologu tego biedaka w przekładzie Grzybowskiej:
"-Panie Armitage, chyba jednak muszę wziąć tę księgę do domu. Są tu rzeczy, które trzeba wypróbować w innych warunkach, tutaj ich nie mam i byłby to grzech śmiertelny, gdyby biurokratyczne przepisy powstrzymały mnie od tego. Niech pan się zgodzi. Zapewniam pana, że nikt na to nie zwróci uwagi. A ja będę się nią dobrze opiekował. To nie ja zniszczyłem tak tę książkę Deego."
Ten sam monolog w przekładzie Macieja Płazy:
"-Panie Armitage (...) tak se kombinuje, coby zabrać tę książkę do domu. Są tu, wie pan, różne takie rzeczy, co to musiałbym je posprawdzać w odpowiednich warunkach; byłby to śmiertelny grzech, gdyby jakieś tam zakazy mi w tym przeszkodziły. Co pan na to, żebym ją se zabrał? Słowo daję, że nikt się nie dowie. Nie muszę panu mówić, że będę o nią dbał, jak trza. Ten mój egzemplarz to nie jażem tak urządził..."
Który z tych przekładów właściwiej oddaje sposób mówienia chłopskiego mędrca z zapadłej, izolowanej od świata wioski? Który tchnie prowincjonalną wymową? Oba te pytania wypada uznać za retoryczne.
Ciąg dalszy, o ile gwiazdy będą w porządku- nastąpi. Zdaje mi się bowiem, że wytropiłem ślad istot z Innsmouth w Polsce... a i znalazłem polonicum, dotyczące Wielkiego Cthulhu, powstałe na dziesiątki lat przed narodzinami Lovecrafta.

poniedziałek, 13 maja 2013

Lovecraftiana.

Od pewnych rzeczy nie da się uciec. Jakiś czas temu wpadło mi w oko nowe wydanie utworów H. P. L. w równie nowym tłumaczeniu Macieja Płazy. Nie wytrzymałem, kupiłem... a stało się to w ostatnim dniu kwietnia bieżącego roku, tuż przed Nocą Walpurgii. Dopiero po fakcie zorientowałem się, iż niechcący dopełniłem świątecznego obyczaju.
(Głupi dowcip. Z nazwisk osób dotąd zajmujących się na ziemi Piastów i Jagiellonów twórczością Lovecrafta co najmniej kilka wydaje się mieć coś wspólnego z opisywanymi przezeń istotami. Marek Wydmuch-> latające polipy, "Cień spoza czasu"; Ryszarda Grzybowska-> "Szepczący w ciemności", przybysze z Yuggoth; Andrzej Ledwożyw-> ot, choćby doktor Munoz z "Zimna"; Maciej Płaza-> "Widmo nad Innsmouth", Mieszkańcy Głębin.)
Tłumaczenie- w porównaniu z dotychczasowymi przekładami- genialne. Dotąd uważałem H. P. L. za grafomana z dużymi pomysłami i kiepskim warsztatem, ale wygląda na to, że jest inaczej: po prostu dotąd autor ten miał wyjątkowego pecha do polskich tłumaczy. Nawet ja wiem, że angielski przymiotnik "pathetic" to po polsku "żałosny", tymczasem zaś translator, który spolszczył "Przeklęty dom" ("The Shunned House"), użył wyrazu "patetyczny". O przekładach Grzybowskiej da się powiedzieć tyle, że zostały wykonane poprawną polszczyzną... i to wszystko. Śladu intuicji językowej. Zgoda, że "spawn" może znaczyć "ikra", ale również "pomiot"... a użycie pierwszego z tych polskich słów w odniesieniu do Wielkiego Cthulhu wydaje się być cokolwiek chybione. Natomiast trudno byłoby przypuścić, że góral z zapadłej wiochy będzie wyrażać się klasycznie literacko czystym językiem, bez naleciałości gwarowych... tylko, że Wilbur Whateley, biedaczek, w przekładzie Grzybowskiej używa właśnie takiej krystalicznie nieskazitelnej mowy. U Płazy ten sympatyczny samouk posługuje się gwarą, odtworzoną przez tłumacza z iście Sienkiewiczowskim wyczuciem i polotem- odniosłem wrażenie, że obcuję z czymś naturalnym.
Dzięki temu nowemu przekładowi zrozumiałem, iż Lovecraft był jednak p_i_s_a_r_z_e_m - może nie wybitnym, ale za to rzetelnym i mającym niejakie pojęcie o stylu.
Ciąg dalszy, mam nadzieję, nastąpi... o ile gwiazdy będą w porządku >;-)

niedziela, 12 maja 2013

Bieżąca dokumentacja.

"Niepewny świt": prace wykończeniowe w toku, udało się ostatecznie zagłuszyć szew na pobocznicy stożka, a także- czego, niestety, nie widać- nałożyć usztywnienia wewnętrzne u podstawy i wierzchołka. Do końca jednak nadal sporo roboty. Poniżej: wersja poprawiona, stan z chwili ukończenia wczorajszych prac.

niedziela, 5 maja 2013

Bieżąca dokumentacja.

"Niepewny świt", niestety, powiększył się tylko o wstępne zewnętrzne zagłuszenie szwu. Przyczyną jest to, że niemal cały dostępny czas przeznaczam na pracę nad niezatytułowanym jeszcze przedmiotem, rozpaczliwie usiłując wykonać przewidzianą normę dzienną. Po czym okazuje się, że pozostają mi zaległości, które muszę odrabiać w dniu następnym.
Oto rezultaty: