wtorek, 14 maja 2013

Lovecraftiana- ciąg dalszy.

Jeden z tłumaczy dzieł Shakespeare'a pozostawił w swoim przekładzie "Hamleta" nietknięte translatorsko słowa "miching malecho", których duński książę użył w rozmowie z Ofelią tuż przed początkiem demaskatorskiego przedstawienia teatralnego. Za ten czyn niegodny inny tłumacz wytoczył przeciwko nieszczęsnemu Maciejowi Słomczyńskiemu całą baterię dział z murów Elsynoru.
Lovecraft nie Shakespeare. Fakt. Ale przykro się robi, gdy w pamiętniku Curwena ("Przypadek Charlesa Dextera Warda") czyta się o "Shendsoy i Humhum" jako o towarach, które ten zacny kupiec i śmiały uczony dostarczał lokalnym przedsiębiorcom. Płaza przełożył to jako "cwelichy" i "perkale"- dość pośledniej jakości tkaniny o niewygórowanej cenie. Sprawa nie wymaga komentarza.
Gdy w zakończeniu "Szczurów w murach" ostatni z rodu De La Poer popada w szaleństwo, wygłasza monolog, który Marek Wydmuch nazwał bełkotliwym. I takim mi się wydał rzeczywiście ów tekst, gdy przełożył go ten "pathetic translator", o którym wzmiankowałem wczoraj. Całość wyłożona współczesną, literacką polszczyzną, tylko na końcu kilka nieprzełożonych zdań po gaelicku. W przekładzie Płazy następuje w tym monologu zabieg na miarę Żeromskiego i jego "kamery językowej" użytej w "Wietrze od morza". Chodzi mi o rozdział, dotyczący rzezi w Gdańsku, dokonanej przez rycerzy Zakonu Krzyżackiego: autor "Popiołów", przedstawiając jarmark gdański, używa rozmaitych odmian gwar ludowych w zależności od tego, jakich handlarzy z jakich okolic ziem polskojęzycznych opisuje. Kaszubi- dialekt kaszubski. Mazurzy- mazurska gwara. Et caetera.
Monolog De La Poera w przekładzie Płazy ukazuje zaś swego rodzaju regresję językową: oto na początek padają zdania w polszczyźnie współczesnej, następnie pojawia się mowa mniej więcej XVI-wieczna i dopiero na końcu gaelicki, z podanym w przypisie przekładem tudzież źródłem tego celtyckiego cytatu (bo jest to cytat, dokonany przez Lovecrafta). Wspaniały zabieg, obrazujący pogrążanie się w szaleństwie. Może tylko za krótki, no ale przecież "Szczury w murach" to opowiadanie, a nie sążniste dzieło w rodzaju "Lśnienia".
Wspomniałem wczoraj o Wilburze Whateleyu?
Próbka monologu tego biedaka w przekładzie Grzybowskiej:
"-Panie Armitage, chyba jednak muszę wziąć tę księgę do domu. Są tu rzeczy, które trzeba wypróbować w innych warunkach, tutaj ich nie mam i byłby to grzech śmiertelny, gdyby biurokratyczne przepisy powstrzymały mnie od tego. Niech pan się zgodzi. Zapewniam pana, że nikt na to nie zwróci uwagi. A ja będę się nią dobrze opiekował. To nie ja zniszczyłem tak tę książkę Deego."
Ten sam monolog w przekładzie Macieja Płazy:
"-Panie Armitage (...) tak se kombinuje, coby zabrać tę książkę do domu. Są tu, wie pan, różne takie rzeczy, co to musiałbym je posprawdzać w odpowiednich warunkach; byłby to śmiertelny grzech, gdyby jakieś tam zakazy mi w tym przeszkodziły. Co pan na to, żebym ją se zabrał? Słowo daję, że nikt się nie dowie. Nie muszę panu mówić, że będę o nią dbał, jak trza. Ten mój egzemplarz to nie jażem tak urządził..."
Który z tych przekładów właściwiej oddaje sposób mówienia chłopskiego mędrca z zapadłej, izolowanej od świata wioski? Który tchnie prowincjonalną wymową? Oba te pytania wypada uznać za retoryczne.
Ciąg dalszy, o ile gwiazdy będą w porządku- nastąpi. Zdaje mi się bowiem, że wytropiłem ślad istot z Innsmouth w Polsce... a i znalazłem polonicum, dotyczące Wielkiego Cthulhu, powstałe na dziesiątki lat przed narodzinami Lovecrafta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz