Mam już tytuł dla "kolców". Czytając dla skromnej rozrywki "Słownik terminologiczny sztuk pięknych" natknąłem się w nim na następujące hasło z objaśnieniem:
"berkemeyer, pucharek szklany, odmiana roemera, z cylindrycznym korpusem zdobionym nakładanymi na gorąco guzkami ( brodawkowe szkło) i o szerokim, uformowanym na kształt miski wylewie, używany w Niemczech i Niderlandach w XV- XVII w."
Sylwetka "kolców" jest, przyznaję, dużo mniej zwarta od tego z niemiecka milusińskiego naczynia, ale co do urozmaicenia kształtu... cóż, nic nowego pod Słońcem.
Oto więc "Szaleństwo Berkemeyera". Skojarzenia z jednym z dzieł uznanego pisarza pochodzenia polskiego, specjalisty od zanudzania czytelników, "Słowackiego wysp tropikalnych"- jak najbardziej uzasadnione.
Dziś skończyłem nakładać tło i wypukłości powierzchni na przedostatnią, piątą ścianę.
niedziela, 29 lipca 2012
niedziela, 22 lipca 2012
sobota, 21 lipca 2012
Kataloński kopniak z zaświatów?...
Znużony nanoszeniem tła na czerep "kolców" zacząłem przemyśliwać o wzięciu się za coś innego. Ostatecznie tak zwany odpoczynek to nic innego niż zmęczenie, wywołane robieniem czegoś, co nie jest potrzebne do podtrzymania funkcji życiowych. Patrz chociażby: klienci ostatnio upadłych, polskich biur podróży. W ramach wstępu do odpoczynku sięgnąłem sobie po informator, dotyczący programu telewizyjnego na nadchodzące dni. Zawszeć to odrobina słowa drukowanego. Przewracam kolejną kartkę i... widzę reklamę kilku książek, wśród nich zaś pozycję pod tytułem, o ile zapamiętałem, "Barcelona. Spacerownik historyczny." Na okładce widniała m. in. fotografia Fasady Narodzenia świątyni La Sagrada Familia i pokryty wielobarwną łuską strażnik progu parku Euzebiusza hrabiego Guella.
Poczułem się tak, jakby Antoni Gaudi i Cornet wycedził mi wprost do ucha: "Ja ci tu zaraz odpocznę!..."
Poczułem się tak, jakby Antoni Gaudi i Cornet wycedził mi wprost do ucha: "Ja ci tu zaraz odpocznę!..."
piątek, 20 lipca 2012
"Captain Obvious"? Ależ to oczywiste...
Jakub (Jacques) de Chabannes, seigneur de la Palisse. Urodzony, jak podaje Wikipedia, w 1470 p. n. C., poległ w bitwie pod Pawią 24. 02. 1525. Rycerz, żołnierz, marszałek Francji. Zapewne cieszył się sporym mirem wśród podwładnych, sądząc z pieśni, jaką ułożyli na jego zgon. Utwór ten, jak dowiedziałem się z przypisu do "Łowców meteorów" Verne'a jeszcze w latach 70-tych XX wieku, złożony był niemal z samych truizmów.
Ostatnio sporą karierę w Sieci robi tak wstrętnie zwany "mem": "captain Obvious", przywoływany wtedy, gdy wykpiwa się kogoś, wygadującego truizmy właśnie. Dlaczego wstrętnie? Bo mam za sobą przykre doświadczenia z kierunkiem w dziedzinie przelewania z pustego w próżne, noszącym nazwę strukturalizmu, którego to kierunku ślepi wyznawcy usiłowali wszystko rozdrabniać na cząstki o mianach koniecznie kończących się na "-em". Próbując więc połamać brzytwę Ockhama na kawałki powymyślali "fonemy", "grafemy", "leksemy", "mitemy", aż dziw bierze, że z mięsa nie zrobili "mięsemów", z mydła "mydłemów" i że ich własna intelektualna impotencja nie rozpoczwarzyła się na "niemożemy". Stąd mój wstręt.
Ale, ale, czy ten "kapitan Oczywisty" to nie jest przypadkiem niejaki James "Jim" Pallis, współczesna, zamerykanizowana reinkarnacja francuskiego bohatera z czasów Franciszka I-go? Biorąc pod uwagę rangę, kolor włosów i to, co powiada na obrazkach ów wojownik, śmiem twierdzić: "it's obvious!..."
Ostatnio sporą karierę w Sieci robi tak wstrętnie zwany "mem": "captain Obvious", przywoływany wtedy, gdy wykpiwa się kogoś, wygadującego truizmy właśnie. Dlaczego wstrętnie? Bo mam za sobą przykre doświadczenia z kierunkiem w dziedzinie przelewania z pustego w próżne, noszącym nazwę strukturalizmu, którego to kierunku ślepi wyznawcy usiłowali wszystko rozdrabniać na cząstki o mianach koniecznie kończących się na "-em". Próbując więc połamać brzytwę Ockhama na kawałki powymyślali "fonemy", "grafemy", "leksemy", "mitemy", aż dziw bierze, że z mięsa nie zrobili "mięsemów", z mydła "mydłemów" i że ich własna intelektualna impotencja nie rozpoczwarzyła się na "niemożemy". Stąd mój wstręt.
Ale, ale, czy ten "kapitan Oczywisty" to nie jest przypadkiem niejaki James "Jim" Pallis, współczesna, zamerykanizowana reinkarnacja francuskiego bohatera z czasów Franciszka I-go? Biorąc pod uwagę rangę, kolor włosów i to, co powiada na obrazkach ów wojownik, śmiem twierdzić: "it's obvious!..."
niedziela, 15 lipca 2012
sobota, 14 lipca 2012
TWARZ JEGO PRZYBIERAŁA WYRAZ WZGARDLIWIE KAMIENNY.
...jak śmiesznie wyglądasz pod oknem,
gdy skończyłaś za nim bieg,
a tu przecież piętro dziesiąte
i za chwilę pewnie będzie padać śnieg;
rozpłaszczyłaś się jak schabowy
na trawniku łysym dość:
coś się sączy wolno z twej głowy
i gdzieniegdzie sterczy kość...
gdy skończyłaś za nim bieg,
a tu przecież piętro dziesiąte
i za chwilę pewnie będzie padać śnieg;
rozpłaszczyłaś się jak schabowy
na trawniku łysym dość:
coś się sączy wolno z twej głowy
i gdzieniegdzie sterczy kość...
wtorek, 10 lipca 2012
Widać, że mało co się zmieniło...
Przeczytałem dziś kolejną ze swych zdobyczy: "Drogą pielgrzymów" Ignacego Posadzego, kapłana rzymskokatolickiego, alias księdza, napisane w 1931. Wydanie piąte, pochodzące z roku 1985, a co za tym idzie- edytorsko skromniutkie. Nie przepadam za sektami i sekciarzami, choćby były nie wiem, jak liczne, ale... Chociaż styl autora wskazuje na głębokie zaciągnięcie się "Panem Balcerem w Brazylii" Konopnickiej oraz "Chłopami" Reymonta, to jednak przebija przezeń iskra talentu reporterskiego i autentyczna fascynacja Ameryką Południową. Opisy tamtejszej przyrody. Brazylijski interior i selwa Argentyny. Losy polskojęzycznych emigrantów zarobkowych, tam przybyłych. To wszystko do dziś potrafi poruszyć czytelnika, mimo, że w drugiej połowie książki sekciarsko- religianckie akcenciki stają się dość nieznośne.
I garść cytatów.
"Polski robotnik uchodzi nawet za materiał dobry, lecz, pozostawiony własnej inicjatywie, zawodzi."
"Nasz wychodźca bardzo rzadko dochodzi do stanowiska majstra fabrycznego. Nigdy jednak nie staje się właścicielem własnego przedsiębiorstwa. Jego pracą dorabiają się obcy."
"Wychodźcy naszemu brak tu przedsiębiorczości. Niektórzy z naszych wychodzą z miasta w głąb stanu celem założenia gospodarstwa rolnego.
Zamiast osiedlić się w pobliżu miasta, aby hodować jarzyny i znosić je na targ, idą jak najdalej, gdzie ziemia świeża i las dziewiczy. Tam bowiem >>ziemia da<<. Cóż z tego, że da, kiedy produkt tam prawie nic nie kosztuje, gdyż komunikacja jest fatalna.
W pobliżu Sao Paulo znajdują się ogromne tereny, wyjałowione przez intensywną gospodarkę kawową. Przed 8 laty wystawiono je na sprzedaż. Pojechali je oglądać i nasi. Nie kupili, bo >>ziemia nie da<<. Pojechali Japończycy i- kupili wszystko, płacąc po 100 milrejsów za hektar.
Japończycy wzięli się do pracy. Zaczęli ziemię racjonalnie uprawiać, dając jej dużo sztucznych nawozów. Dowiedziawszy się, że na całym świecie nie ma tak wysokich cen na ziemniaki, jak właśnie w Brazylii, zaczęli sadzić ziemniaki. (...) Dziś hektar tej samej ziemi kosztuje już 1000 milrejsów."
Posadzy o polskiej "solidarności": "Istnieje wprawdzie >>Towarzystwo Polskie<<, które oficjalnie reprezentuje kolonię, lecz, niestety, należy do niego zaledwie czterdziestu członków, z których tylko połowa uczęszcza na zebrania. A przy tym zaznaczyć należy, że i wśród tej garstki zgody nie ma. Zwłaszcza w czasie wyborów zarządu (...) bywa tu bardzo gorąco. Toteż nieraz zajeżdżała tu karetka pogotowia lub interweniowała policja."
I rozpaczliwie dla mnie brzmiący krzyk z przemówienia końcowego, tuż przed odpłynięciem autora z Brazylii do Polski: "Dbajcie o oświatę, popierajcie prasę naszą, podtrzymujcie szkoły, zakładajcie nowe, nie szczędźcie grosza na kształcenie własnych dzieci.
Nie cudem, ale oświatą i trudem,
Staniemy się silnym ludem."
Od napisania przez księdza Posadzego tej książki minęło ponad 80 lat. I co? I patrz tytuł wpisu, tylko, że teraz już nie chodzi o emigrantów...
I garść cytatów.
"Polski robotnik uchodzi nawet za materiał dobry, lecz, pozostawiony własnej inicjatywie, zawodzi."
"Nasz wychodźca bardzo rzadko dochodzi do stanowiska majstra fabrycznego. Nigdy jednak nie staje się właścicielem własnego przedsiębiorstwa. Jego pracą dorabiają się obcy."
"Wychodźcy naszemu brak tu przedsiębiorczości. Niektórzy z naszych wychodzą z miasta w głąb stanu celem założenia gospodarstwa rolnego.
Zamiast osiedlić się w pobliżu miasta, aby hodować jarzyny i znosić je na targ, idą jak najdalej, gdzie ziemia świeża i las dziewiczy. Tam bowiem >>ziemia da<<. Cóż z tego, że da, kiedy produkt tam prawie nic nie kosztuje, gdyż komunikacja jest fatalna.
W pobliżu Sao Paulo znajdują się ogromne tereny, wyjałowione przez intensywną gospodarkę kawową. Przed 8 laty wystawiono je na sprzedaż. Pojechali je oglądać i nasi. Nie kupili, bo >>ziemia nie da<<. Pojechali Japończycy i- kupili wszystko, płacąc po 100 milrejsów za hektar.
Japończycy wzięli się do pracy. Zaczęli ziemię racjonalnie uprawiać, dając jej dużo sztucznych nawozów. Dowiedziawszy się, że na całym świecie nie ma tak wysokich cen na ziemniaki, jak właśnie w Brazylii, zaczęli sadzić ziemniaki. (...) Dziś hektar tej samej ziemi kosztuje już 1000 milrejsów."
Posadzy o polskiej "solidarności": "Istnieje wprawdzie >>Towarzystwo Polskie<<, które oficjalnie reprezentuje kolonię, lecz, niestety, należy do niego zaledwie czterdziestu członków, z których tylko połowa uczęszcza na zebrania. A przy tym zaznaczyć należy, że i wśród tej garstki zgody nie ma. Zwłaszcza w czasie wyborów zarządu (...) bywa tu bardzo gorąco. Toteż nieraz zajeżdżała tu karetka pogotowia lub interweniowała policja."
I rozpaczliwie dla mnie brzmiący krzyk z przemówienia końcowego, tuż przed odpłynięciem autora z Brazylii do Polski: "Dbajcie o oświatę, popierajcie prasę naszą, podtrzymujcie szkoły, zakładajcie nowe, nie szczędźcie grosza na kształcenie własnych dzieci.
Nie cudem, ale oświatą i trudem,
Staniemy się silnym ludem."
Od napisania przez księdza Posadzego tej książki minęło ponad 80 lat. I co? I patrz tytuł wpisu, tylko, że teraz już nie chodzi o emigrantów...
poniedziałek, 9 lipca 2012
Bieżąca dokumentacja.
"Kolce", wersja II. Do pełnego czerepu brakuje już tylko kołnierza. Niestety przy temperaturze powietrza, przekraczającej trzydzieści stopni powyżej zera w skali Celsjusza ciężko jest nawet wykonać założoną dzienną normę, a cóż dopiero ją przekroczyć...
środa, 4 lipca 2012
Dwie zaczepki.
Wybrałem się dziś na kolejną ze swych "wypraw myśliwskich". Jeśli chodzi o strawę dla umysłu, znalazłem zamknięte drzwi. Okres letni... Niemniej jednak zapisałem sobie obecne godziny, w jakich mój teren łowiecki bywa ponoć czynny. Uczyniwszy to, ruszyłem w dalszą część drogi, tym razem mając na celu znalezienie pożywki dla pewnych, od czasu do czasu męczących swą intensywnością, stanów... może nie tyle emocjonalnych, ile raczej związanych z moją pokręconą, skrzywioną wrażliwością.
I raptem w dość zapełnionym miejscu zbliża się do mnie para, złożona z samicy i samca człowieka. Pada pytanie: "możemy panu zająć krótką chwilę?" Pomyślałem, że może jacyś zagubieni i o drogę chcą spytać, choć już na końcu języka miałem standardową odzywkę "jestem z tego miasta i niczego nie kupuję!" No cóż, intuicja mnie nie zawiodła. Samica zaprezentowała zachowanie z gatunku "stopa w drzwiach", na co ja z kolei zareagowałem z niegrzeczną obojętnością, po czym zaczęła mówić tak szybko, że nie byłem w stanie zrozumieć niczego prócz kilku słów, takich jak "uśmiech" czy "komunikatywność". Akurat tego ostatniego dzięki tej prędkości wymowy mocno tu brakowało. Wiedząc, że takie "nawijanie" stanowi na 99% wstęp do próby wciśnięcia mi czegoś, czego absolutnie nie potrzebuję i co kosztuje najmarniej 10 razy tyle, ile wynosi rzeczywista wartość wciskanego artykułu, burknąłem brutalnie: "wolniej!" Na co z kolei zaokularzona blondyna wywaliła znowu ten sam tekst w tym samym tempie. Wykrzywiłem się jak kwiat psianki, nerwowym tonem powiedziałem "Przepraszam, nie mam czasu!...", w myśli dodając "na pierdoły" i ruszyłem dalej własną drogą.
Nieuprzejmie? Być może. Ale na "marketing bezpośredni" nie potrafię odpowiedzieć niczym innym niż "agresywna asertywność": jeżeli mnie zaczepiasz, licz się z konsekwencjami.
Później: powracam z tej drugiej części łowów, równie nieudanej jak pierwsza i zostaję zagadnięty przez kobietę w wieku nieokreślonym. Cel? Ponoć ankieta n/t zwyczajów konsumenckich. Odrzekłem "proszę bardzo" i zacząłem odpowiadać na zadawane pytania. Krótko, treściwie i wyczerpująco. Niestety okazało się, iż owa ankieta dotyczy spożywania etanolu i że w jej zakres wchodzi organoleptyczne badanie próbek tego związku chemicznego, który dla mnie istnieje najwyżej jako środek dezynfekcyjny i ewentualnie paliwo do silników!... Z ubolewaniem w głosie poinformowałem więc ankieterkę o swojej abstynencji, po czym, życząc jej udanego dnia, odszedłem.
Każda sztuka jest manipulacją.
Ale nie każda manipulacja zasługuje na miano sztuki.
I raptem w dość zapełnionym miejscu zbliża się do mnie para, złożona z samicy i samca człowieka. Pada pytanie: "możemy panu zająć krótką chwilę?" Pomyślałem, że może jacyś zagubieni i o drogę chcą spytać, choć już na końcu języka miałem standardową odzywkę "jestem z tego miasta i niczego nie kupuję!" No cóż, intuicja mnie nie zawiodła. Samica zaprezentowała zachowanie z gatunku "stopa w drzwiach", na co ja z kolei zareagowałem z niegrzeczną obojętnością, po czym zaczęła mówić tak szybko, że nie byłem w stanie zrozumieć niczego prócz kilku słów, takich jak "uśmiech" czy "komunikatywność". Akurat tego ostatniego dzięki tej prędkości wymowy mocno tu brakowało. Wiedząc, że takie "nawijanie" stanowi na 99% wstęp do próby wciśnięcia mi czegoś, czego absolutnie nie potrzebuję i co kosztuje najmarniej 10 razy tyle, ile wynosi rzeczywista wartość wciskanego artykułu, burknąłem brutalnie: "wolniej!" Na co z kolei zaokularzona blondyna wywaliła znowu ten sam tekst w tym samym tempie. Wykrzywiłem się jak kwiat psianki, nerwowym tonem powiedziałem "Przepraszam, nie mam czasu!...", w myśli dodając "na pierdoły" i ruszyłem dalej własną drogą.
Nieuprzejmie? Być może. Ale na "marketing bezpośredni" nie potrafię odpowiedzieć niczym innym niż "agresywna asertywność": jeżeli mnie zaczepiasz, licz się z konsekwencjami.
Później: powracam z tej drugiej części łowów, równie nieudanej jak pierwsza i zostaję zagadnięty przez kobietę w wieku nieokreślonym. Cel? Ponoć ankieta n/t zwyczajów konsumenckich. Odrzekłem "proszę bardzo" i zacząłem odpowiadać na zadawane pytania. Krótko, treściwie i wyczerpująco. Niestety okazało się, iż owa ankieta dotyczy spożywania etanolu i że w jej zakres wchodzi organoleptyczne badanie próbek tego związku chemicznego, który dla mnie istnieje najwyżej jako środek dezynfekcyjny i ewentualnie paliwo do silników!... Z ubolewaniem w głosie poinformowałem więc ankieterkę o swojej abstynencji, po czym, życząc jej udanego dnia, odszedłem.
Każda sztuka jest manipulacją.
Ale nie każda manipulacja zasługuje na miano sztuki.
niedziela, 1 lipca 2012
Subskrybuj:
Posty (Atom)