Jako egzemplarze do zbadania wybrałem 2 darmowe gry. Ich tytuły to "Which" i "The House 2". Pierwsza z nich okazała się gorzką opowieścią o skutkach zaangażowania emocjonalnego przy jednoczesnym uleganiu wierze w pewne szkodliwe mity, stworzone przez ludzkość. Mechanizm straszenia oparty był na efekcie, opisanym przez Kinga w "Danse Macabre": najpierw zasugerować odbiorcy, że w danym miejscu dzieje się coś niekoniecznie przyjemnego, następnie postawić go przed zamkniętymi drzwiami i... dalej możliwe są trzy drogi. Albo pozostawić te drzwi zamknięte, co daje efekt z pogranicza grozy i frustracji, albo na chwilę je uchylić, tak, by odbiorca ujrzał tylko część straszydła, resztę niech mu dopowie wyobraźnia ("Obcy" Ridleya Scotta bazował właśnie na tej ewentualności, ale obecnie to dzieło wydaje się zbudowane z niemal samych dłużyzn... świat poszedł naprzód), albo też otworzyć te drzwi na oścież i postawić odbiorcę twarzą w twarz z rozkładającymi się zwłokami, robalem trzymetrowej długości, masą ruchomej galarety czy czymś innym, a równie estetycznym.
Twórca "Which" wybrał tę trzecią drogę. Czarno- biała grafika i dojmująca cisza zapowiadają, że w domu, będącym miejscem akcji gry, stało się coś paskudnego, a zamknięta miska klozetowa na piętrze wydaje się kryć wyjątkowo nieprzyjemną zawartość. I może właściwie byłoby tego pojemnika nie otwierać... ale przecież go otworzymy, prawda?
I, tak jak to opisał King w swojej teoretyczno- literackiej księdze, największe napięcie opada po tym otwarciu, bo leżąca w sedesie kobieca głowa nie ma w sobie nic odrażającego w porównaniu z tym, co można sobie wyobrazić stojąc w toalecie i patrząc na opuszczoną pokrywę klozetu. Spodziewałem się czegoś na miarę, powiedzmy, matki Normana Batesa z kulminacyjnej sceny "Psychozy" Hitchcocka, ukazała mi się zaś miła twarzyczka o cokolwiek mangowatej urodzie. Szkoda, że oddzielona od reszty ciała.
"The House 2". Muzyka, czarno- biała grafika (znowu!) i klimat opuszczonego domu od początku wmawiają odbiorcy, że czeka go emocjonalny odpowiednik polizania ostrza żyletki. Tutaj nie ma miejsca na grę wyobraźni, jest tylko podkręcanie nadnerczy przez dźwięk i pokazywanie się na ekranie zwłok o nie za wielkim stopniu rozkładu, jednakże dla mnie cały efekt został zatłuczony przez jeden drobiazg: wtórność. Zdaje się, że w miarę niedawno temu kinematografia azjatycka uświadomiła Zachodowi, iż małoletnia brunetka z wykrzywioną buzią to och, jakże przerażający widok. A "The House 2" jest produktem tajskiej myśli programistycznej. Tylko, że Zachód był pierwszy. Gdy zobaczyłem w tym "domu" dokumenty adopcyjne, pamięć przywiodła mi na myśl film Medaka, znany nad Wisłą pod tytułem "Zemsta po latach", choć oryginalnie było skromniej- "Changeling", co ośmieliłbym się przełożyć jako "Podmieniony". W obu przypadkach- filmu i gry- mamy do czynienia z chorym dzieckiem, pozbawionym życia przez rodziców, jego adoptowanym zastępcą i strychem, skrywającym parszywą tajemnicę.
Jak się do tej wtórności "The House 2" mają prawa autorskie- nie wiem, a szkoda. Chociaż najpierw należałoby chyba nachylić się z paragrafem nad japońskim "Ringu", bo chyba tak właśnie zwał się dalekowschodni remake "Zemsty po latach".
Chyba za dużo czytałem, widziałem i myślałem, by w pełni odczuć grozę, płynącą z tych tytułów. Dodam też, że ostatnio w kraju, w którym mieszkam, zdarzyło się aż nazbyt dużo przypadków autentycznego dzieciobójstwa, co skutecznie osłabia efekt drugiego ze zbadanych przeze mnie programów- przecież!- rozrywkowych.
Niestety...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz