niedziela, 27 listopada 2016
środa, 23 listopada 2016
Szczypta tekstów niejasnych.
Wspomniałem wczoraj o "metodzie Abulafii". Nazwa wzięta od imienia, jakie nadali swemu komputerowi Belbo, Casaubon i Diotallevi w "Wahadle Foucaulta" autorstwa Eco. (Skądinąd ta trójka badaczy tajemnic dziwnie mi przypomina Frohike'a, Byersa i Langly'ego z "Archiwum X". Przypadek, inspiracja czy spisek? >;-)) Nie chcę być gołosłowny. Sięgam więc po woreczek z paskami papieru, nie ruszany od kilku lat i losuję.
3 wyniki.
1. "Ujrzycie, że środek ciężkości znajduje się 60 cm od głowy i 30 cm od szyi wisielca, mającej długość L i nie poddającej się ściskaniu ani skręcaniu."
2. "Oświadczam, że mniemam iż zobaczycie iskry."
3. "Ktoś, kto miał manię przekazywania wszystkim kilku podstawowych zasad, poprzestawiawszy je, uczynił z nich całe dzieło stworzenia."
Taki systemik, rzecz jasna, można rozbudować o całą podzieloną na frazy treść dowolnej książki o tematyce mistycznej/okultystycznej/teozoficznej. A wtedy zyskujemy narzędzie niebezpiecznie zbliżone do opisanego przez Jonatana Swifta w "Podróżach Gullivera" półautomatu pisarskiego.
wtorek, 22 listopada 2016
Jak napisać "dzieło okultystyczne".
Ten wczorajszy pseudo-Saint Germain tak zadziałał mi na nerwy, że nie darowałbym sobie, gdybym nie wykoncypował poniższego mini- poradnika.
0. Przygotowanie.
Warto przeczytać w tym celu "Wahadło Foucaulta" Umberta Eco, ze szczególnym uwzględnieniem zastosowania komputera do kompilowania wyrywków z istniejących już dzieł o tematyce mętnej a ogólnikowej. Ja postanowiłem wypróbować tę metodę: przepisałem wszystkie motta do rozdziałów "Wahadła", podzieliłem je na frazy, a potem okazało się, że dobierając losowo po 3 z tych ostatnich uzyskuje się komunikaty o- pozornie- bardzo głębokim znaczeniu, mające smaczek przepowiedni. Parę takich książek też można przeczytać, najwyżej rozboli nas głowa. Do tego nie zaszkodzi jeszcze lektura kilku powieści Roberta Ludluma- w końcu planujemy narobić zamiąchu, a bohaterowie jego dzieł znakomicie to potrafili.
1. Autor.
Nie używamy własnych personaliów. Podpisujemy się nazwiskiem jakiegoś zmarłego już szarlatana, postaci rodem z fikcji literackiej albo wyssanym z palca pseudonimem. Jeśli brzmi zachodnioeuropejsko, musimy uważać na styl- nie powinien być zbyt kwiecisty, za to "zorientowany na fakty". Jeżeli wybierzemy dla siebie coś o orientalnym brzmieniu, możemy w treści dzieła puścić wodze własnemu niewątpliwemu talentowi do tworzenia poematów prozą.
2. Tytuł.
Powinien być wzniosły, a jednocześnie enigmatyczny. "Złota księga"? Pójdźmy tym tropem i jako pierwszy człon tytułu wpiszmy nazwę wyrobu z tego metalu, a jako drugi- wyraz wzięty losowo ze słownika, oznaczający np. jakiś stan umysłu bądź zjawisko... ale bez żadnej obsceniczności.
"Korona Czterech Wymiarów". Brzmi jako tako, a i stwarza możność dopisania dalszych trzech tomów o tytułach zawierających nazwy pozostałych insygniów władzy monarszej. Powiedzmy: "Berło Odmienności", "Jabłko Tabernakulum" i "Miecz Archaniołów". Proszę zauważyć: dokonałem losowego wyboru ze słownika angielsko- polskiego, a te tytuły już sygnalizują o odwołaniach do 3 wielkich religii świata tego.
3. Wstęp.
Należy zasugerować czytelnikowi, że mamy zamiar przekazać mu z dawien dawna skrywane tajemnice. Niech to nie będzie jednak nic WIELKIEGO. Najwyżej, powiedzmy, sposób na ujrzenie tego, co na co dzień niewidzialne połączony z gwarancją zyskania z dnia na dzień lokalnej sławy. Ale dajmy też znać, że prawda, którą mamy do wypowiedzenia, została wykradziona z rąk naprawdę potężnych strażników i że manipulowano nią- a także gatunkiem ludzkim- przez całe tysiąclecia.
Ważne jest, by od tej pory umiejętnie mieszać autentyczne fakty ze stworzoną przez nas fikcją.
4. Rys historyczny.
Może być dowolnie długi. Należałoby jednak zawrzeć go w liczbie od 1 do 10 rozdziałów, szczególnie, że praktycznie każda liczba od jedynki do dziesiątki może być uznana za mistyczną. Jeśli zasygnalizujemy czytelnikowi, że zrobiliśmy to specjalnie, można mu przy okazji sprzedać życiorys Pitagorasa, wkładając między autentyczne dokonania tego mędrca także nasze, wyssane z palca tezy.
Poza tym możemy pisać o Atlantydzie, starożytnym Egipcie, Indiach, Bizancjum i o państwie Olmeków. Kulturę San Agustin też dałoby się tam włożyć. Ze średniowieczem trzeba by już trochę ostrożniej, ale zawsze da się przypisać np. templariuszom parę osiągnięć, których tak naprawdę nie było. Nie żyją, więc nie mogą zaprzeczyć... A w późniejszych epokach jak najbardziej nietrudno o znalezienie nazwisk mistyków, którym także da się doprawić taką gębę, jaką nam się żywnie zechce. Nie zapominajmy o podawaniu przy tym przepisanych z Wikipedii życiorysów. Opowiedzianych w naszej książce naszymi własnymi słowami, z małym nalotem fabularyzacji. To przyda naszemu dziełu waloru edukacyjnego.
Można by także okrasić tekst strzelistymi apostrofami do Przedwiecznej Mądrości, filipikami skierowanymi w stronę powszechnie znanych instytucji, które mamy zamiar przedstawić jako "szwarccharaktery" i polemikami pod adresem znanych lub nieznanych osób, zanurzonych w temacie, jaki poruszamy. Nieznane- wymyślamy. Znane nazwiska powinny jednak należeć do znawców nieżyjących. Oszczędzi nam to późniejszych sprostowań i innych niemiłych zjawisk.
Co do języka- pamiętajmy, żeby często używać takich słów, jak "światło", "mantra", "wibracje", "czakramy" i "energie". Przymiotniki w rodzaju "eteralny" "apotropaiczny" i "eksplicytny" też są jak najbardziej na miejscu. Dodatek własnych nazw pseudonaukowych to jak sól w daniu głównym obiadu. Np. "kopulatria ekumeniczna". Ale tu oczywiście dużo zależy od inwencji piszącego.
5. Materiał dowodowy.
Lokalizujemy go w możliwie najmniej dostępnych miejscach na Ziemi. Atlantyda, dżungle Ameryki Południowej, wysoko położone doliny Himalajów albo kraje ogarnięte konfliktem zbrojnym. Gdyby bowiem ktoś tam jednak pojechał i zbadał sprawę, a potem zarzucałby nam podawanie nieprawdziwych danych, to można mu odpowiedzieć, że wszystko zagrabili ci wredni narkopartyzanci. Albo że to siły rządowe wysadziły w powietrze jaskinie ze śladami tego, o czym piszemy. W ostateczności zwalamy winę na Tajny Rząd Światowy. Z jego strony raczej (?) nie grożą nam żadne polemiki. A poza tym- brak dowodów to też dowód, nieprawdaż? >:-\
6. Finał książki.
Jeśli chcemy na tym zakończyć zabawę, możemy na przykład objawić, że jeżeli będziemy stale wibrować mantrę o treści "ABBAS SMORGAS PASTADEUSZ ZNANY WSZYSTKIM CH***J MATEUSZ", to możemy w krótkim czasie oczekiwać znaczącej poprawy zdrowia tudzież samopoczucia dzięki zawartej w powyższej mantrze mocy eteralno- kopulatrycznej, a jeśli popraktykujemy to przez parę miesięcy, a potem zaintonujemy ją głośno wewnątrz świątyni katolickiej w niedzielę, zyskamy (o ile wierni nas nie zlinczują) sławę na szczeblu społeczności lokalnej.
A co, może nie? >;-)
Jeśli jednak mamy zamiar kontynuować to dzieło, zasugerujmy czytelnikowi, że pełne wyjaśnienie i oświecenie uzyska po przeczytaniu kolejnych tomów naszego autorstwa. Ale UWAGA!!! Robimy to (tzn. finał) na 3 i 4, licząc od tyłu, stronie książki! Uchowaj, Władco Much, nie na 2 ostatnich! Zawsze bowiem może trafić się jakaś inteligentna szuja, która zajrzy najpierw na koniec. A wtedy cały efekt, jaki chcemy osiągnąć, trafia szlag.
Dwie ostatnie strony warto poświęcić na podziękowania pod adresem przedwiecznych potęg, twórców religii, którzy komunikowali się z nami duchowo podczas pisania, krewnych, znajomych et caetera.
7. Działania końcowe.
Znajdujemy jakieś ledwie zipiące, prywatne wydawnictwo, przekazujemy nasze dzieło, dopłacamy do nakładu i czekamy na efekt.
Ja bym wolał, żeby nie nastąpił...
>;-)
0. Przygotowanie.
Warto przeczytać w tym celu "Wahadło Foucaulta" Umberta Eco, ze szczególnym uwzględnieniem zastosowania komputera do kompilowania wyrywków z istniejących już dzieł o tematyce mętnej a ogólnikowej. Ja postanowiłem wypróbować tę metodę: przepisałem wszystkie motta do rozdziałów "Wahadła", podzieliłem je na frazy, a potem okazało się, że dobierając losowo po 3 z tych ostatnich uzyskuje się komunikaty o- pozornie- bardzo głębokim znaczeniu, mające smaczek przepowiedni. Parę takich książek też można przeczytać, najwyżej rozboli nas głowa. Do tego nie zaszkodzi jeszcze lektura kilku powieści Roberta Ludluma- w końcu planujemy narobić zamiąchu, a bohaterowie jego dzieł znakomicie to potrafili.
1. Autor.
Nie używamy własnych personaliów. Podpisujemy się nazwiskiem jakiegoś zmarłego już szarlatana, postaci rodem z fikcji literackiej albo wyssanym z palca pseudonimem. Jeśli brzmi zachodnioeuropejsko, musimy uważać na styl- nie powinien być zbyt kwiecisty, za to "zorientowany na fakty". Jeżeli wybierzemy dla siebie coś o orientalnym brzmieniu, możemy w treści dzieła puścić wodze własnemu niewątpliwemu talentowi do tworzenia poematów prozą.
2. Tytuł.
Powinien być wzniosły, a jednocześnie enigmatyczny. "Złota księga"? Pójdźmy tym tropem i jako pierwszy człon tytułu wpiszmy nazwę wyrobu z tego metalu, a jako drugi- wyraz wzięty losowo ze słownika, oznaczający np. jakiś stan umysłu bądź zjawisko... ale bez żadnej obsceniczności.
"Korona Czterech Wymiarów". Brzmi jako tako, a i stwarza możność dopisania dalszych trzech tomów o tytułach zawierających nazwy pozostałych insygniów władzy monarszej. Powiedzmy: "Berło Odmienności", "Jabłko Tabernakulum" i "Miecz Archaniołów". Proszę zauważyć: dokonałem losowego wyboru ze słownika angielsko- polskiego, a te tytuły już sygnalizują o odwołaniach do 3 wielkich religii świata tego.
3. Wstęp.
Należy zasugerować czytelnikowi, że mamy zamiar przekazać mu z dawien dawna skrywane tajemnice. Niech to nie będzie jednak nic WIELKIEGO. Najwyżej, powiedzmy, sposób na ujrzenie tego, co na co dzień niewidzialne połączony z gwarancją zyskania z dnia na dzień lokalnej sławy. Ale dajmy też znać, że prawda, którą mamy do wypowiedzenia, została wykradziona z rąk naprawdę potężnych strażników i że manipulowano nią- a także gatunkiem ludzkim- przez całe tysiąclecia.
Ważne jest, by od tej pory umiejętnie mieszać autentyczne fakty ze stworzoną przez nas fikcją.
4. Rys historyczny.
Może być dowolnie długi. Należałoby jednak zawrzeć go w liczbie od 1 do 10 rozdziałów, szczególnie, że praktycznie każda liczba od jedynki do dziesiątki może być uznana za mistyczną. Jeśli zasygnalizujemy czytelnikowi, że zrobiliśmy to specjalnie, można mu przy okazji sprzedać życiorys Pitagorasa, wkładając między autentyczne dokonania tego mędrca także nasze, wyssane z palca tezy.
Poza tym możemy pisać o Atlantydzie, starożytnym Egipcie, Indiach, Bizancjum i o państwie Olmeków. Kulturę San Agustin też dałoby się tam włożyć. Ze średniowieczem trzeba by już trochę ostrożniej, ale zawsze da się przypisać np. templariuszom parę osiągnięć, których tak naprawdę nie było. Nie żyją, więc nie mogą zaprzeczyć... A w późniejszych epokach jak najbardziej nietrudno o znalezienie nazwisk mistyków, którym także da się doprawić taką gębę, jaką nam się żywnie zechce. Nie zapominajmy o podawaniu przy tym przepisanych z Wikipedii życiorysów. Opowiedzianych w naszej książce naszymi własnymi słowami, z małym nalotem fabularyzacji. To przyda naszemu dziełu waloru edukacyjnego.
Można by także okrasić tekst strzelistymi apostrofami do Przedwiecznej Mądrości, filipikami skierowanymi w stronę powszechnie znanych instytucji, które mamy zamiar przedstawić jako "szwarccharaktery" i polemikami pod adresem znanych lub nieznanych osób, zanurzonych w temacie, jaki poruszamy. Nieznane- wymyślamy. Znane nazwiska powinny jednak należeć do znawców nieżyjących. Oszczędzi nam to późniejszych sprostowań i innych niemiłych zjawisk.
Co do języka- pamiętajmy, żeby często używać takich słów, jak "światło", "mantra", "wibracje", "czakramy" i "energie". Przymiotniki w rodzaju "eteralny" "apotropaiczny" i "eksplicytny" też są jak najbardziej na miejscu. Dodatek własnych nazw pseudonaukowych to jak sól w daniu głównym obiadu. Np. "kopulatria ekumeniczna". Ale tu oczywiście dużo zależy od inwencji piszącego.
5. Materiał dowodowy.
Lokalizujemy go w możliwie najmniej dostępnych miejscach na Ziemi. Atlantyda, dżungle Ameryki Południowej, wysoko położone doliny Himalajów albo kraje ogarnięte konfliktem zbrojnym. Gdyby bowiem ktoś tam jednak pojechał i zbadał sprawę, a potem zarzucałby nam podawanie nieprawdziwych danych, to można mu odpowiedzieć, że wszystko zagrabili ci wredni narkopartyzanci. Albo że to siły rządowe wysadziły w powietrze jaskinie ze śladami tego, o czym piszemy. W ostateczności zwalamy winę na Tajny Rząd Światowy. Z jego strony raczej (?) nie grożą nam żadne polemiki. A poza tym- brak dowodów to też dowód, nieprawdaż? >:-\
6. Finał książki.
Jeśli chcemy na tym zakończyć zabawę, możemy na przykład objawić, że jeżeli będziemy stale wibrować mantrę o treści "ABBAS SMORGAS PASTADEUSZ ZNANY WSZYSTKIM CH***J MATEUSZ", to możemy w krótkim czasie oczekiwać znaczącej poprawy zdrowia tudzież samopoczucia dzięki zawartej w powyższej mantrze mocy eteralno- kopulatrycznej, a jeśli popraktykujemy to przez parę miesięcy, a potem zaintonujemy ją głośno wewnątrz świątyni katolickiej w niedzielę, zyskamy (o ile wierni nas nie zlinczują) sławę na szczeblu społeczności lokalnej.
A co, może nie? >;-)
Jeśli jednak mamy zamiar kontynuować to dzieło, zasugerujmy czytelnikowi, że pełne wyjaśnienie i oświecenie uzyska po przeczytaniu kolejnych tomów naszego autorstwa. Ale UWAGA!!! Robimy to (tzn. finał) na 3 i 4, licząc od tyłu, stronie książki! Uchowaj, Władco Much, nie na 2 ostatnich! Zawsze bowiem może trafić się jakaś inteligentna szuja, która zajrzy najpierw na koniec. A wtedy cały efekt, jaki chcemy osiągnąć, trafia szlag.
Dwie ostatnie strony warto poświęcić na podziękowania pod adresem przedwiecznych potęg, twórców religii, którzy komunikowali się z nami duchowo podczas pisania, krewnych, znajomych et caetera.
7. Działania końcowe.
Znajdujemy jakieś ledwie zipiące, prywatne wydawnictwo, przekazujemy nasze dzieło, dopłacamy do nakładu i czekamy na efekt.
Ja bym wolał, żeby nie nastąpił...
>;-)
poniedziałek, 21 listopada 2016
Po lekturze...
...marnej mistyfikacji pod tytułem "Złota księga", napisanej podobno przez markiza Saint Germain (zmarłego pod koniec XVIII wieku, ale w książeczce jest mowa o I wojnie światowej, jakżeby inaczej) ośmielę się stwierdzić, że nawet jeśli będzie się wrzeszczało "JAM JEST" aż do zabrudzenia własnej bielizny, to raczej nie wywoła to np. podwyższenia intensywności oświetlenia wnętrza, w którym się tę "afirmację" wywrzaskuje. Najwyżej smród. Jak nie z gęby, to z przeciwnej strony.
Ponadto autor(ka) nadużywa słowa "elektroniczny", najwyraźniej nie bardzo wiedząc, co ono znaczy. Typowe dla pseudonauki. Nazwiska tłumacza brak. Język książki świadczy o nienajlepszej znajomości poprawnej polszczyzny.
Markiz podobno twierdził, że w poprzednich wcieleniach nazywał się m. in. Platon a także K. Kolumb. Dlaczego więc nie podpisał się którymś z tych nazwisk, tylko ostatnim, pod jakim oficjalnie był notowany?
I, oczywiście, bardzo dużo tam wzniosłych ogólników "niuejdżowych", ale konkretów praktycznie zero.
Jakoś mnie to nie dziwi.
Rok temu zdobyłem książkę o taoizmie. Autor stwierdzał, że po opanowaniu nauk zawartych w jego dziele będzie można uleczyć własny organizm ze wszystkich chorób i dokonywać rozmaitych cudów. Popełnił jednak błąd, umieszczając na okładce własne zdjęcie.
Był w okularach.
Dlaczego taki cudotwórca nie skorygował własnej wady wzroku?
MEDICE, CURA TE IPSUM!
Ponadto autor(ka) nadużywa słowa "elektroniczny", najwyraźniej nie bardzo wiedząc, co ono znaczy. Typowe dla pseudonauki. Nazwiska tłumacza brak. Język książki świadczy o nienajlepszej znajomości poprawnej polszczyzny.
Markiz podobno twierdził, że w poprzednich wcieleniach nazywał się m. in. Platon a także K. Kolumb. Dlaczego więc nie podpisał się którymś z tych nazwisk, tylko ostatnim, pod jakim oficjalnie był notowany?
I, oczywiście, bardzo dużo tam wzniosłych ogólników "niuejdżowych", ale konkretów praktycznie zero.
Jakoś mnie to nie dziwi.
Rok temu zdobyłem książkę o taoizmie. Autor stwierdzał, że po opanowaniu nauk zawartych w jego dziele będzie można uleczyć własny organizm ze wszystkich chorób i dokonywać rozmaitych cudów. Popełnił jednak błąd, umieszczając na okładce własne zdjęcie.
Był w okularach.
Dlaczego taki cudotwórca nie skorygował własnej wady wzroku?
MEDICE, CURA TE IPSUM!
niedziela, 20 listopada 2016
niedziela, 13 listopada 2016
Jak wyskoczył na mnie E. A. Poe (+ bieżąca dokumentacja).
Czytam sobie w ubiegłym tygodniu tomik poezji Marii Pawlikowskiej- Jasnorzewskiej z domu Kossak. Nazwisko w sumie nie obce. Parę drobiazgów poetyckich tej Damy już poznałem. W tomiku bardzo mi zabrakło "Mieszczańskiego kredensu", genialnego wiersza o braku higieny. A i pamiętam, że odegrała nie najmniejszą rolę, gdy Lech "Emfazy" Stefański dokonywał badań pewnego tkniętego klątwą przedmiotu, co z kolei fantastycznie opisał Mistrz Miron. Nie ujmując niczego Stefanowi Grabińskiemu (obecnie noszącemu anglojęzyczną wersję swego imienia i nieco inne nazwisko >;-)) relacja Białoszewskiego to jeden z najlepszych znanych mi polskojęzycznych horrorów.
Osnuty na podstawie rzeczywistego zdarzenia.
A wracając do M. P.- J....
...po każdym kolejnym wierszu wzbierała we mnie chęć, by krzyknąć: "Cholernie Mądra, Brzydka Dziewczynko, dlaczego Cię nie spotkałem?!" Z każdej strony tego tomiku płynie mądrość. Zdobyta nie dzięki książkom i papierom, ale płynąca z wody, roślin, kamieni i łańcuchów białkowych. Mądrość hemoglobiny i impulsów elektrochemicznych.
Mądrość biologiczna w swej naturze.
I raptem- wojna. Trauma straszliwa, szczególnie, że Poetka zaangażowała się wcześniej uczuciowo w związek z lotnikiem, a podczas II wojny światowej stalowy szpon Luftwaffe zwykle pierwszy zanurzał się w miękką dlań, choć kamienną tkankę ludzkich miast. Co napisała Pawlikowska o latającej maszynie bojowej?
"W przyszłej wojnie pozbędzie się ona ludzkiego pilota i jak nieomal wolny owad wzniesie się ponad świat."
Mamy XXI, z ludzka licząc, wiek. Do akcji wkraczają bezpilotowe aparaty latające. "Drones". Po polsku- "trutnie".
!
A skąd nazwisko Edgara Allana w tym wpisie?
M.P.J., strona 271, wiersz "W gorączce":
"Nasłuchujemy w gorączce tułaczej,
Czy kruk Poego >>never more<< zakracze."
Uśmiechnąłem się na to, bo "Ravena" znam i cenię z uwagi na kunszt i melodię. O ilustracjach Gustawa Dorego już nie wspomnę. Czytam ci ja dalej i...
Strona 326, wiersz bez tytułu. Dwie zwrotki z trzech:
"Wiatr płynie oziębłą rzeką
wzdłuż krzaków, ciężkich od łez.
Wrony złorzeczą:
-Kres!-
Marzenie wątłą jest rzeczą.
Na lodzie zapadł się gmach.
Wrony złorzeczą:
-Krach!-"
Sięgam po najdoskonalsze tłumaczenie "Kruka" na polski. Barańczak.
"Kruk zakrakał: >>Kres i krach!<<"
No cóż, wrona krukowi pokrewna, ale nie mogę powstrzymać się od myśli o tym, że ktoś tu kogoś zainspirował... Tylko...
U Barańczaka jako lek na zbyt dobrą pamięć pojawia się "woda z Lety". W oryginale jest trochę inaczej:
"Quaff, oh quaff this kind nepenthe and
[forget this lost Lenore!"
Cholernie Mądra Brzydka Dziewczynka ze strony 327, wiersz "Kwiaty mięsożerne":
"NEPENTHES: o, nieświęty!"
Mogę to podsumować tylko wyrazem w Wysokiej Mowie.
Ka.
Osnuty na podstawie rzeczywistego zdarzenia.
A wracając do M. P.- J....
...po każdym kolejnym wierszu wzbierała we mnie chęć, by krzyknąć: "Cholernie Mądra, Brzydka Dziewczynko, dlaczego Cię nie spotkałem?!" Z każdej strony tego tomiku płynie mądrość. Zdobyta nie dzięki książkom i papierom, ale płynąca z wody, roślin, kamieni i łańcuchów białkowych. Mądrość hemoglobiny i impulsów elektrochemicznych.
Mądrość biologiczna w swej naturze.
I raptem- wojna. Trauma straszliwa, szczególnie, że Poetka zaangażowała się wcześniej uczuciowo w związek z lotnikiem, a podczas II wojny światowej stalowy szpon Luftwaffe zwykle pierwszy zanurzał się w miękką dlań, choć kamienną tkankę ludzkich miast. Co napisała Pawlikowska o latającej maszynie bojowej?
"W przyszłej wojnie pozbędzie się ona ludzkiego pilota i jak nieomal wolny owad wzniesie się ponad świat."
Mamy XXI, z ludzka licząc, wiek. Do akcji wkraczają bezpilotowe aparaty latające. "Drones". Po polsku- "trutnie".
!
A skąd nazwisko Edgara Allana w tym wpisie?
M.P.J., strona 271, wiersz "W gorączce":
"Nasłuchujemy w gorączce tułaczej,
Czy kruk Poego >>never more<< zakracze."
Uśmiechnąłem się na to, bo "Ravena" znam i cenię z uwagi na kunszt i melodię. O ilustracjach Gustawa Dorego już nie wspomnę. Czytam ci ja dalej i...
Strona 326, wiersz bez tytułu. Dwie zwrotki z trzech:
"Wiatr płynie oziębłą rzeką
wzdłuż krzaków, ciężkich od łez.
Wrony złorzeczą:
-Kres!-
Marzenie wątłą jest rzeczą.
Na lodzie zapadł się gmach.
Wrony złorzeczą:
-Krach!-"
Sięgam po najdoskonalsze tłumaczenie "Kruka" na polski. Barańczak.
"Kruk zakrakał: >>Kres i krach!<<"
No cóż, wrona krukowi pokrewna, ale nie mogę powstrzymać się od myśli o tym, że ktoś tu kogoś zainspirował... Tylko...
U Barańczaka jako lek na zbyt dobrą pamięć pojawia się "woda z Lety". W oryginale jest trochę inaczej:
"Quaff, oh quaff this kind nepenthe and
[forget this lost Lenore!"
Cholernie Mądra Brzydka Dziewczynka ze strony 327, wiersz "Kwiaty mięsożerne":
"NEPENTHES: o, nieświęty!"
Mogę to podsumować tylko wyrazem w Wysokiej Mowie.
Ka.
niedziela, 6 listopada 2016
Jak ja uwielbiam impotentów intelektualnych!... (+ bieżąca dokumentacja).
Dwie książki. Matila Ghyka- "Złota liczba" i Alfonso di Nola- "Diabeł". Autor pierwszej, ponoć rumuński książę, popisuje się wiadomościami n/t Pitagorasa, jego uczniów, odkryć matematycznych i ich wpływu na kulturę zachodnioeuropejską. A jednocześnie nie potrafi dostrzec, że czczona w starożytnej Grecji bogini i Ta, którą wyznawcy judaizmu postrzegają jako źródło nieprawości, to przecież jedna i ta sama Kobieta. Ślepiec! Powołuje się na doszczętnie skompromitowanego w mych oczach Alfonsa Constanta, bardziej znanego jako Elifas Levi, tkniętego tym samym rodzajem ślepoty umysłowej. Dwakroć ślepiec! I wyprowadza źródłosłów przymiotnika "bombastyczny" od Teofrasta Bombasta Paracelsusa von Hohenheim, zacnego lekarza, podczas gdy nawet taki laik, jak ja, wie, że to wzięło się od podłej tkaniny, noszącej nazwę "bombastu" lub "bombazyny" (w języku angielskim- "fustian"). Po trzykroć ślepiec!
...Rakka... Rakka... Rakka...
Pobawmy się językiem. "Alphonse Constant"? Na polski wykłada się jako "stręczyciel nieustanny". Może nawet "rajfur niereformowalny". [chichot z dna gardła] A ten potomek wołoskich bojarów? "Matila". Czyli jakby Atylla, władca Hunów, ale to "M" na początku wydaje się pochodzić od hebrajskiego "met"- "martwy". "Ghyka"? Nie wiem, jak to się czyta w języku Konstantyna Cublesana, ale dla mojego polskiego ucha brzmi jak onomatopeiczny zapis odgłosu czkawki. [chichot na granicy infradźwięków]
A ten drugi autor? O jednym Nolańczyku już to i owo wiedziałem. Jordan Bruno, przez komunistów wysławiany jako tzw. męczennik nauki, według Franciszki Yates i pewnego artykułu w ś. p. "Problemach"- ciemny guślarz, który z teorii Kopernika nie zrozumiał właściwie niczego, za to wierzył, że dzięki autosugestii można posiąść moc, zawartą w gwiazdach. Współczesny Nolańczyk robi coś innego: podaje mnóstwo faktów i fakcików, ale nie łączy ich żadną syntezą, bo i po co? Prawdopodobnie pisał rzecz dla zyskania pewnej ilości lirów. I, oczywiście, jest tak samo ślepy na oczywiste prawdy, jak ten Ghyka. Nie żebym miał coś przeciwko potomkom Daków i Italów, ale tacy pseudomędrcy jedynie, za przeproszeniem, przyprawiają gębę swoim narodom.
Gębę umysłowo jałowego nudziarza.
O pitagoreizmie inżynier Szczepan Jeleński pisał bez zadęcia, sympatyczniej i- mimo większej zawartości matematyki- przystępniej!
Uuff... [sapnął siarczanym oparem, przesyconym mgłą chlorowodoru i uspokoił się nieco] >;-)
...Rakka... Rakka... Rakka...
Pobawmy się językiem. "Alphonse Constant"? Na polski wykłada się jako "stręczyciel nieustanny". Może nawet "rajfur niereformowalny". [chichot z dna gardła] A ten potomek wołoskich bojarów? "Matila". Czyli jakby Atylla, władca Hunów, ale to "M" na początku wydaje się pochodzić od hebrajskiego "met"- "martwy". "Ghyka"? Nie wiem, jak to się czyta w języku Konstantyna Cublesana, ale dla mojego polskiego ucha brzmi jak onomatopeiczny zapis odgłosu czkawki. [chichot na granicy infradźwięków]
A ten drugi autor? O jednym Nolańczyku już to i owo wiedziałem. Jordan Bruno, przez komunistów wysławiany jako tzw. męczennik nauki, według Franciszki Yates i pewnego artykułu w ś. p. "Problemach"- ciemny guślarz, który z teorii Kopernika nie zrozumiał właściwie niczego, za to wierzył, że dzięki autosugestii można posiąść moc, zawartą w gwiazdach. Współczesny Nolańczyk robi coś innego: podaje mnóstwo faktów i fakcików, ale nie łączy ich żadną syntezą, bo i po co? Prawdopodobnie pisał rzecz dla zyskania pewnej ilości lirów. I, oczywiście, jest tak samo ślepy na oczywiste prawdy, jak ten Ghyka. Nie żebym miał coś przeciwko potomkom Daków i Italów, ale tacy pseudomędrcy jedynie, za przeproszeniem, przyprawiają gębę swoim narodom.
Gębę umysłowo jałowego nudziarza.
O pitagoreizmie inżynier Szczepan Jeleński pisał bez zadęcia, sympatyczniej i- mimo większej zawartości matematyki- przystępniej!
Uuff... [sapnął siarczanym oparem, przesyconym mgłą chlorowodoru i uspokoił się nieco] >;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)