środa, 9 maja 2012

Geneza purchawek- część I.

Małe wyjaśnienie: niejaki Julian Klaczko raczył niegdyś nazwać produkty twórczości Cypriana K. Norwida "purchawkami" właśnie. Miał w tym trochę racji, nie powiem- dużo później podobną manierę literacką, opartą na przemilczaniu tego, co najistotniejsze, wyszydzili Adolf Bioy Casares i Jerzy Ludwik Borges, kryjący się pod pseudonimem "Cezarego Paladiona", w utworze "To, czego nie ma, nie przynosi szkody". Ja zaś pozwoliłem sobie użyć niezbyt nobilitującego miana, wziętego z sympatycznego skądinąd grzybka, jako nazwy tego, co od pewnego czasu wytwarzam. Choć, rzecz jasna, do poziomu artyzmu C. K. N. bardzo mi daleko.
Jeśli kogoś rażą spolszczenia imion argentyńskich pisarzy, tutaj użyte, to pragnę przypomnieć, że dla Anglosasów brat Władysława IV Wazy zwie się "John Casimir", zaś zasłużony dla Polski i świata, nieżyjący już kapłan jednego z powszechniejszych na Ziemi kultów religijnych nosi imiona "John Paul the Second". Dlaczego miałbym postępować inaczej niźli podobno cywilizowane narody, za jakie uważani są zarówno Brytyjczycy jak i obywatele USA?
Do rzeczy.
Czas: czy to takie ważne? Miejsce: stara kamienica z odciśniętymi śladami secesji, pierwsze piętro, duże, "doludnione" mieszkanie. W jednym z pokoi na pokrytej ciemną, drewnianą (czyżby dębową?) klepką siedzi osobnik w wieku około trzech lat. W rękach trzyma płachtę nieaktualnej już gazety. Może to być "Trybuna Ludu", "Sztandar Młodych", albo jakakolwiek inna, dostępna w kioskach "RUCH-u" (jako że tylko takie istnieją), o ile uda się załapać na dostawę codziennej prasy. Trzylatek zaczyna oddzierać z gazety długie, wąskie pasma. Czyni to stale wzdłuż kierunku włókien celulozy w papierze. Darcie w poprzek jest jego zdaniem niewłaściwe: powstają przy tym nieregularne strzępy o paskudnie poszarpanych brzegach, zaś proces ich oddzielania od całości arkusza staje się niemal niemożliwy do kontrolowania... To, co już zostało oddarte, jest rzucane wprost na podłogę przed dokonującym dzieła zniszczenia. Trzylatek widzi, jak niesamowity kontrast powstaje między ciemną brunatnością drewna a brudną, upstrzoną wyzbytym już znaczenia drukiem, bielą papieru. W tej fazie jakakolwiek próba uprzątnięcia narastającego powoli stosu pasków spotka się ze zdecydowanym protestem trzylatka, wyrażonym przeraźliwym wrzaskiem.
Gdy cała płachta zostaje już przetworzona, jej niszczyciel zaczyna wędrować wzrokiem i uwagą po czarno- białym, trójwymiarowym labiryncie, jaki stworzył. Może być tym zajęty nawet przez dwie godziny, dzięki czemu pozostałe osoby w mieszkaniu mają święty spokój, zaś sprawca pojawienia się poplątanej sterty papierowych pasm czuje w trakcie swej wędrówki coś, czego nie potrafi wyrazić słowami, które już zna... i które byłyby zrozumiałe dla ewentualnego odbiorcy.
(Teraz umiem to wypowiedzieć: podczas tych zajęć wprowadzałem odrobinę własnej, możliwej dla mnie do pojęcia, harmonii w świat wyjątkowo- tak uważałem- pełen nieharmonijnych zjawisk.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz