czwartek, 10 maja 2012

Geneza purchawek- część II.

Czas mija. Starą kamienicę zastąpiło M-2, zbudowane według gomułkowskich standardów ("A po co komu cytryna? Przecież witamina C jest w kwaszonej kapuście!", nota bene wcześniej w nazistowskiej prasie też rozbrzmiał apel:"(...) a więc żegnaj, cytryno, nie jesteś nam już potrzebna. Niemiecki rabarbar zastąpi cię całkowicie.") Dawny trzylatek to teraz uczeń jednej z najstarszych klas szkoły podstawowej. I trzeba powiedzieć, że nienawidzi tej placówki "oświatowej", obecnego miejsca zamieszkania tudzież całej jego okolicy każdym nerwem, jaki tylko ma w swym ciele. Między innymi dlatego, że cierpi z powodu nudy, graniczącej niemal z deprywacją sensoryczną. Co tu zrobić? Malować ani rysować- nie umie. Eksperymenty z chemią odpadają: brak substancji i oprzyrządowania. Majsterkować? Czym, z czego i gdzie, skoro najczęściej w tym "mieszkadle" nie da się znaleźć ani jednego własnego kąta? Czytać? Ba, zdążył już przewertować wszystko, co tylko było dostępne, zaś o nową, ciekawą książkę trudno. I drogo. Pisać? Rezultat takiego wysiłku nie byłby godzien włożonego weń trudu. Ale... gdy penetrował zadrukowane stronice, odkrył "Mały słownik terminów plastycznych" tudzież "100 technik plastycznych". Niestety w całe lata po opisywanych tu wypadkach nazwisko autorki drugiej z wymienionych książek wyleciało mi z pamięci. Nastolatek doznaje czegoś w rodzaju skromnego olśnienia: collage! Albo, jeśli szanujemy język polski, klejonka! Surowiec da się znaleźć w miarę łatwo, podstawowe narzędzia do obróbki makulatury- ręce i nożyczki- też są, a "Lepkol", słabej jakości, transparentnie bury, cuchnący klej do papieru można w osiedlowych placówkach handlu uspołecznionego kupić, majątku też nie kosztuje... może udałoby się nakłonić do nabycia plastikowej buteleczki mieszkaniową samicę alfa rodzaju ludzkiego?...
Powstaje "Jaskinia". Na kartce formatu A4. Wejście zasmarowane na czarno zużytym przy tej okazji do kompletnego wyschnięcia flamastrem. Po obu stronach wejścia- pochodnie, które nijak nie rozjaśniają panującego wewnątrz mroku. Smolista czeluść (jak określiłby to zapewne Maciej Kuczyński) widnieje pośród głazów, uformowanych z podartej na strzępy karty "Expressu Wieczornego", pokrytej wyjątkowo rozmytym drukiem. Każdy kawałek po przyklejeniu zostaje otoczony (znów flamaster!) czarnym, grubym konturem.
Nastolatek ma nieodparte wrażenie, że w tej wyklejance rzeczywiście zawarł to, co chciał zawrzeć. Wkrótce potem ulega ona zniszczeniu w trakcie podlewania roślin doniczkowych- kto by zwracał uwagę na jakieś papiery, przecież bez kaktusów nie da się mieszkać!- ale pierwszy krok zostaje uczyniony.
Następne jednak zmierzają w nie całkiem właściwym kierunku. Druk nie zawsze i nie wszędzie może stanowić motyw dekoracyjny...
W jakiś czas potem pojawia się śmiały pomysł: a może by tak dodać do tych płaskich, za przeproszeniem, kompozycji trzeci wymiar? Wymodelować coś przestrzennie? Na przykład: możliwie realistyczną podobiznę ludzkiej głowy?
Podstawowa trudność: skóra! Z czego? Do dyspozycji jest jedynie trochę gazet, papier pakowy i mocno przeterminowany numer "Płomyczka"... Kolejny pomysł: przecież w zasobach da się znaleźć kredkę świecową z zestawu produkcji ChRL, zatytułowanego, czort wie, czemu, "Flying Eagle"- a ta kredka ma nawet na owijce napis "FLESH". Wysmarować nią zwykły, biały papier, rozprowadzić równo barwę narzędziem, noszącym fachową nazwę "fiszorka" (lektura "Małego słownika..." nie poszła w las) i- teoretycznie- sprawa załatwiona!
Dziś mogę jedynie uśmiechać się na wspomnienie naiwności tej koncepcji. Nie muszę też zbyt długo chyba rozpływać się nad tym, że wówczas tej podobizny głowy nie stworzyłem. Udało mi się to dopiero latem ubiegłego roku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz