sobota, 26 maja 2012

Sen z domu wiedźmy.

Do dokonań prozatorskich Howarda P. Lovecrafta mam niejednoznaczny stosunek. Najpierw natknąłem się na jego nazwisko w "Słupie ognia" Raya Bradbury'ego, gdzie nieumarły bohater określał autora "Zagłady Sarnathu" epitetem "cudowny". Potem u Stanisława Lema znalazłem słowa nader krytycznie oceniające twórczość H. P. L. Następnie w "Przekroju" przeczytałem "Biały statek" i poczułem się niemile zaskoczony: a cóż to za egzystencjalne paskudztwo, gdzież tu jakakolwiek groza?! Dalej był już "Zew Cthulhu" z przedmową Marka Wydmucha i w tłumaczeniu Ryszardy Grzybowskiej (nazwiska kojarzące się z latającymi polipami i mieszkańcami Yuggoth, ale co ja biedny mogę poradzić?), co oznaczało niesmaku ciąg dalszy. Naiwna science-fiction z początku XX wieku, narracja żywcem wzięta ze słuchowisk radiowych (monolog w funkcji opisu, jak choćby w "Koszmarze z Dunwich"), drewniana proza, księgi, których tytuły nijak nie potrafiły wzbudzić we mnie żadnego odzewu emocjonalnego, a namiętne używanie przymiotników w rodzaju "bluźnierczy", "przerażający" i "kosmiczny" to chyba jednak nie jest właściwy sposób na przyprawienie czytelnika o metafizyczny dreszczyk.
Rozmachu wyobraźni odmówić Lovecraftowi nie można. Przyznaję. Tylko, że aby wzbudzić k_o_s_m_i_c_z_n_e przerażenie u odbiorcy, potrzeba k_o_s_m_i_c_z_n_e_g_o talentu... a tego jakby mieszkańcowi Providence trochę zabrakło.
Najharmonijniej chyba jego pomysły sprawdzają się w produkcjach filmowych, w których da się przy użyciu efektów specjalnych wzbudzić u co wrażliwszych odbiorców uczucie nie tyle grozy, lecz raczej obrzydzenia. Ot, choćby "Obcy. 8 pasażer >>Nostromo<<", według Kinga "czysty Lovecraft w przestrzeni kosmicznej" czy "Coś" Carpentera, w którym to widowisku pokazano przynajmniej śluzowatość, mackowatość i spustoszenia, jakich potrafił narobić odmrożony, zmiennokształtny pilot obcego statku... skądinąd miejsce akcji tego filmu i parę szczegółów przywodzi na myśl "W górach szaleństwa".
Starsze Istoty. Rozumne stworzenia, odznaczające się pięciopromienistą symetrią ciała. Prawdopodobnie bezkręgowe. Z ziemskich zwierząt umiarkowanym podobieństwem do tych przybyszów odznacza się strzykwa (Holothuria edulis). Produkt ewolucji szkarłupni? A czemu nie? Pozwolę sobie jednak powtórzyć, że dla mnie nie ma w tym nic z horroru, rzecz pozostawia posmak słabej fantastyki naukowej z potężną ilością dłużyzn.
Montague Rhodes James poradziłby z tym sobie dużo harmonijniej. Ostatecznie sługa hrabiego Magnusa de la Gardie czy strażnik skarbu opata Tomasza to typowo Lovecraftowskie, mackowate stworzenia, ale o ileż zręczniej przedstawione i wykorzystane przez autora! Dodam, że ani razu u M. R. J. nie natknąłem się na bełkot, którym H. P. L. usiłował wzmocnić nastrój grozy: "s'd... wqwsh...iykltrn Cthulhu... nggg...shlll...".
Ale do rzeczy. Walter Gilman, ten nieszczęsny adept nauk ścisłych, któremu w końcu Brązowy Jenkin wygryzł to i owo, podczas swych wizji w domu starej Kezii Mason widział Starsze Istoty, będące w pełni sił. I opisane jakby bardziej przekonująco, aniżeli na kartach "W górach szaleństwa". Zainspirowało mnie to z lekka.
Oto wyniki:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz